Rzeka Kinabatangan to doskonałe miejsce do obserwacji zwierząt. Wzdłuż brzegu ciągnie się pas drzew, w koronach których przy pomocy lornetki wypatrywaliśmy dzikich mieszkańców. Na rejs łódką, na który zabrał nas brat gospodyni, wstaliśmy o 5:40, a wczesną pobudkę i wory pod oczami wynagrodziły nam makaki, nosacze, tukany i orangutan, które dostrzegliśmy w zielonych liściach. Wprawdzie orangutan nie chciał pokazać się w całości, ale część orangutana wystająca zza liści też była niesamowita!
Dostać się do Sukau nie było trudno. Dostać się do miejsca, w którym mieliśmy się zatrzymać – czarna magia! Jakoś tak się złożyło, że nie wiedzieliśmy, że dom Yanni znajdował się po drugiej stronie rzeki. Z Sukau wróciliśmy się kilka kilometrów w poszukiwaniu łodzi tylko po to, żeby złapał nas ogromny deszcz i aby z powrotem wrócić do Sukau, skąd po godzinach poszukiwań udało nam się nawiązać kontakt z Yanni. Yanni wysłała po nas swoich braci, a cała przeprawa przez rzekę zajęła… niecałe dwie minuty.
Żeby dostrzec zwierzęta w koronach drzew nie trzeba mieć szczególnego farta. O wykarczowanym Borneo rozpisałam się w poprzednim poście, a w okolicach rzeki Kinabatangan sprawy mają się podobnie. „Las” otaczający rzekę to w istocie jedynie pas drzew, za którym rozciągają się plantacje. Momentami między drzewami widać już czubki palm. Nic dziwnego, że zwierzęta są tak łatwo dostrzegalne – przyrzeczny pas zieleni to jedyne miejsce, gdzie mogą mieszkać.
Zatrzymaliśmy się u Yanni i mieszkaliśmy w domu razem z jej rodziną. Yanni wyczyniała w kuchni cuda i karmiła nas przepysznym jedzeniem, a jej dzieciaki dosłownie wchodziły nam na głowę.
Trochę informacji: Zatrzymaliśmy się u Yanni w Menanggul B&B, gdzie płaciliśmy całościowo za nocleg + trzy posiłki dziennie 70RM. Warto się zawczasu umówić z Yanni – dom jest w Sukau, ale po drugiej stronie rzeki, dlatego goście odbierani są z Sukau małą łódką. Bardzo polecamy to miejsce!
Sukau było naszą ostatnią i najdalszą destynacją na Borneo. Dystans Sukau – Kinabalu, który pokonaliśmy w jeden dzień, był chyba najdłuższym ze wszystkich etapów. Jeśli chodzi o długie dystanse na motorze jesteśmy raczej amatorami, dlatego kilkugodzinna jazda mocno nas zmęczyła i z radością wróciliśmy do Kinabalu Mountain Lodge, skąd następnego dnia ruszaliśmy do Kota Kinabalu, aby oddać motocykl i złapać samolot na Bali. Motor był świetną opcją na Borneo, byliśmy mega zadowoleni z takiego wyboru i możemy z ręką na sercu polecić każdemu, kto chciałby ugryźć Borneo trochę inaczej.