Norwegian: 10 kg bagażu podręcznego + mała torebka/aktówka/teczka,
Air Asia: 7 kg bagażu podręcznego + mała torebka/aktórka/teczka.
1. Gadżety i podstawowe rzeczy.
- Plecak – Quechua, Forclaz 40L, bardzo polecam! Nie lubię plecaków-tub, a mój ukochany plecak otwiera się jak walizka i ma przegródki, ale liczby mówią same za siebie. Ulubiony plecak – 2,5kg, Quechua – 920g.
- Kurtka przeciwdeszczowa.
- Cienki śpiwór z bawełny.
- Wodoodporne pokrowce na ubrania.
Statyw– o matko, ile ja się nasłuchałam przekleństw przez ten statyw. Nie używałam, bo albo nie chciało mi się go wszędzie targać albo montować: mój pasek od aparatu wkręca się w tę samą dziurę, co statyw, więc żeby przypiąć aparat do statywu trzeba było odkręcać pasek i trwało to wieczność – a idź pan, nie w podróży. Przydał się tylko kilka razy – w Baganie i kiedy robiliśmy sobie wspólne zdjęcia. Następnym razem zostaje w domu.- Apteczka z opatrunkami (szczegóły niżej)
- Ładowarka – w sumie wzięłam dwie.
- GoPro – w zasadzie wyłącznie do podwodnych ujęć.
- Tablet
- Aparat fotograficzny – etui na aparat fotograficzny był moją „dodatkową małą torebką osobistą”. Zmieściłam w nim ładowarkę do baterii od aparatu, ładowarkę do baterii od GoPro, po jednej dodatkowej baterii do obu sprzętów, karty pamięci – 2 razy 64GB, raz 124GB, raz 32GB + zapasówka 16GB. Mój jedyny obiektyw to Sigma 18-35mm f/1.8. Czasem brakowało mi dłuższej ogniskowej, ale pewnie gdybym wzięła drugi obiektyw i tak w praktyce bym nimi nie żonglowała, więc nawet nie jest mi przykro.
- Kłódka na kod – opcja z kluczykiem jest u mnie bez sensu, zgubiłabym od razu. Przydaje się szczególnie w hostelach, gdzie do dyspozycji są sejfy – ale na własną kłódkę.
- Kompas – no dobra, wprawdzie codziennie go nie używaliśmy, ale dostałam w prezencie i będę wozić, a co!
- Moskitiera (dwuosobowa, pokrowiec pożyczony z jednoosobowej) – zawsze i wszędzie. Nienawidzę robali i w podróży za każdym razem robię z łóżka bunkier – uszczelniam, naciągam, no pchła się nie przeciśnie, a tym bardziej wij czy pająk. Czasem moskitiery nie ma i wtedy – ta dam! – wyciągasz własną. Mus!
- Mugga (DEET 50% – najwyższe stężenie dostępne na rynku, mieliśmy dwie – po jednej na plecak, wystarczyło aż nadto)
- Kompaktowy plecaczek z decathlonu – hicior!
- Okulary (R.I.P.)
- Środki higieny osobistej (szczegóły poniżej)
- Apteczka z lekami (szczegóły poniżej)
- Dmuchana poduszka na szyję (
czerwona sprężynka rowerowaodpadła, można ją przeciąć nożyczkami, więc jest o kant d potłuc) - Przeciwdeszczowy ochraniacz na plecak
2. Ubrania. Co my tutaj mamy?
- Osiem lekkich, kompaktowych koszulek. Koszulki na cienkich ramiączkach w liczbie 4, koszulki na grubszych ramiączkach w liczbie 2 i 2 lekkie t-shirty z decathlonu.
- Dwie pary krótkich spodenek: jedne zwiewniejsze, drugie mocniejsze i grubsze do trekkingu. Z obu „wyrosłam” w trakcie wyjazdu i było moim największym błędem spakowanie spodenek, w które potencjalnie, po kilku tygodniach zajadania ryżu, można się nie zmieścić. Nauczka na przyszłość.
- Dwie pary długich spodni: legginsy i lniane spodnie na gumce (te drugie rozerwały się w kroku w przedostatnim tygodniu, ale służyły godnie i wygodnie.)
- Cztery pary skarpetek (Szybko pogubiłam i zostały dwie, a i tak zasadniczo wystarczało – zakładane raz na dwa tygodnie.)
- Jedenaście par majtek (Nie wiem, skąd ta liczba, tak wyszło – większość bezszwowych i leciutkich. Wbrew pozorom, bielizna zajmuje bardzo dużo miejsca, szczególnie, że musi być w wielu egzemplarzach, no nie ma zmiłuj.)
- Jeden kostium kąpielowy
- Trzy sportowe biustonosze
- Jedna bluza (Ciepła i lekka, warto zainwestować!)
- Jedna koszula
- Trzy krótkie sukienki, jedna maxi na ramiączkach, jedno longhyi, jedna lekka spódnica z wiskozy
- Najlżejsza na świecie piżama
- Ręcznik z mikrofibry
- Jedna para butów trekkingowych (byle nie Quechua, nigdy więcej.)
- Jedna para klapków na grubej podeszwie
3. Kosmetyczka i środki higieny osobistej
- Gadżety menstruacyjne, nie będę się rozpisywać
- Antyperspirant, ważna sprawa w >30 stopniach
- Żel antybakteryjny do rąk
- Szampon w dwóch 100ml buteleczkach (jedną wziął Oli)
- Odżywka w dwóch 100ml buteleczkach (jedną wziął Oli)
- Płyn micelarny 50ml
- Suchy szampon 50ml
- Podkład z SPF
- Krem do twarzy Tołpa
- Krem do wszystkiego Alterra
- Tusz do rzęs – to w zasadzie stary, wyschnięty egzemplarz, który służy mi jako szczoteczka do rzęs i brwi, ale niech będzie, że wciąż tusz.
- Pasta do zębów
Odżywka do paznokci– bez sensu, ani razu nie użyłam- Maszynka do golenia razy dwa
- Patyczki do uszu (must have dla maniaków czystych uszu)
- Zamiast żelu pod prysznic i żelu do twarzy: dwa razy mydło, jedno z Tołpy, jedno Alterra. W sytuacjach kryzysowych i włosy da się tym umyć!
- Zatyczki do uszu – szczególnie przydatne, gdy wiatrak w pokoju skrzypi nocą, ale wyłączenie go grozi śmiercią z przegrzania
- A i miejsce na perfumy się znalazło, mini od L’occitane na randez-vouz!
- Last but not least (na zdjęciu brak) – 100ml kremu z filtrem SPF50. Nie starczyło nam do końca i musieliśmy dokupić drugi na Bali na resztą część podróży, ale cena była niewiele wyższa niż w Polsce.
4. Apteczka i opatrunki
- Doksycyklina – antybiotyk o bardzo szerokim spectrum. Tutaj dochodzimy do kwestii wywołującej wiele kontrowersji, mianowicie: malaria. Słowo wytrych. Opiszę naszą strategię krótko i treściwie, jeśli chodzi o profilaktykę przeciwmalaryczną i zaopatrzenie w leki przeciwmalaryczne. Nie jestem (jeszcze) lekarzem, a tym bardziej właściwej specjalizacji, ale podzielę się tym, co już wiem. Wyjazdy do terenów potencjalnie malarycznych dzieli się na trzy kategorie czasowe. Pierwsza to wyjazdy krótsze niż dwa tygodnie, gdzie zabieranie arsenału leków nie ma sensu, bo okres inkubacji przekracza 10 dni, więc zanim poczujemy się kiepsko, zdążymy wrócić do domu i narobić problemu w Polsce. W przypadku wyjazdów trwających kilka tygodni (źródła mówią różnie, a najczęściej spotykałam się z granicą 6 tygodni), szczególnie, jeśli trasa obejmuje tereny malaryczne, zaczyna się mowa o stałym przyjmowaniu leków – wymaga to konsultacji z lekarzem medycyny podróży i nie ma, że się obejdzie bez konsultacji. Malaria to choroba pasożytnicza, wywoływana przez wiele rodzajów pierwotniaków, w różnym stopniu opornych na różne leki, stąd przy doborze farmaceutyków należy wziąć pod uwagę specyfikę danego obszaru. I w końcu, nasz przypadek, czyli wyjazdy trwające trochę więcej tygodni, gdzie stałe przyjmowanie ciężkich leków przeciwmalarycznych to seppuku na wątrobie, samopoczuciu i portfelu. W ostatnim przypadku strategią jest zapas leków, wystarczających na dawkę uderzeniową w razie podejrzenia malarii – taką, aby bezpiecznie dotrzeć do najbliższego miasta z sensownym szpitalem, gdzie zajmą się nami lekarze, mający do czynienia z malarią częściej niż gdziekolwiek. Tu sprawa też nie jest prosta – który lek? Znowu zależy to od obszaru, znowu dobrze jest się skonsultować z lekarzem, ja nie chojraczyłam w tej kwestii i po konsultacji wybraliśmy doksycyklinę – tanią, dobrą i w przeciwieństwie do wielu leków stricte przeciwmalarycznych (a jakże drogich!), obejmującą swoją skutecznością o wiele więcej patogenów. Warto też wspomnieć, że Azja Południowo-Wschodnia to w gruncie rzeczy odmalarnione kraje, ale jako że wybieraliśmy się w trochę bardziej niepopularne obszary, nie zlekceważyliśmy tematu.
- Gynalgin – metronidazol na infekcje, które interesują głównie dziewczyny, w ilości wystarczającej na 2 terapie.
- Macromax – azytromycyna, zawsze warto mieć pod ręką, szerokie działanie.
- Octanisept – odkażacz.
Woda utlenionato bezsens,nadmanganian potasubrałam kiedyś i nigdy nie zdarzyło mi się nie mieć dostępu do wody pitnej, więc olałam. - Tu wprawdzie gadżet z saszetki opatrunkowej, ale warty wzmianki – tak zwana przez moją mamę „sztuczna skóra”, czyli opatrunki Tegaderm 3M. Świetnie sprawdzają się przy otwartych ranach.
- Heviran – must have dla opryszczkowców.
- Ketonal – gdy NLPZ-y to za mało.
- Ibuprofen
- Rivanol w maści, przyspiesza gojenie.
Tribiotic– antybiotyk w maści, przydatność dyskusyjna, w końcu zostawiłam.- To nie plasterki na opryszczkę (które są swoją drogą totalną ściemą i twierdzę tak ja – ultra doświadczony nosiciel HSV), tylko ulotki z leków w pudełku po plasterkach. Leki wypakowuję z kartonowych pudełek, aby zabierały mniej miejsca, ale zabieram ulotki z dawkowaniem i informacjami, na wypadek braku internetu.
- Plastry, plasterki – do saszetki opatrunkowej, razem z gazikami jałowymi, bandażami i wszystkimi rzeczami, których nie ma na zdjęciu.
- Diklofenak w czopkach – no tak, kolejny nieestetyczny i nieblogowy temat, ale to najszybsza opcja na przerwanie bólu.
- Klarytyna na uczulenia – nie jestem jakoś szczególnie alergiczna, ale kto wie?
- Klindamycyna – trzeci antybiotyk do kolekcji.
- Saszetka opatrunkowa – wspomniane wyżej rzeczy, czyli wszelkie plastry, bandaże, gaziki.
- Theraflu – paracetamol w płynie.
- Nieobecne na zdjęciach, a jakże ważne – nifuroksazyd i laremid. Stop biegunce!
5. Rzeczy ważne
- Tablet (z wgranymi przewodnikami po każdym kraju w PDF, planem rozpisanym na cały wyjazd i bonusem w postaci kilku filmów i seriali na nocne podróże autobusami i czekanie na lotniskach)
- Notes do zapisków, ale przede wszystkim do rozliczeń – każdego dnia spisywaliśmy wszystkie wydatki. Brzmi uciążliwie, choć nie jest, a główną korzyścią wynikającą z prowadzenia rachunkowości jest po prostu kontrola wydatków. Gdy przekraczaliśmy budżet lub wydawaliśmy więcej kasy niż zamierzaliśmy, przynajmniej wiedzieliśmy na co – wystarczyło zerknąć do zeszytu.
- Okulary słoneczne, drewniane, ukochane, zgubione na skuterze dwa dni przed końcem wyjazdu – heartbreak!
- Paszport
- Telefon
- Kindle (bez którego nigdzie się nie ruszam, najlepszy wynalazek XXI wieku)
- Saszetka z pieniędzmi (warto nie zapomnieć) i dokumentami (w teorii do noszenia na pasie pod koszulką – w praktyce nie zawsze chciało mi się zachowywać odpowiednie środki ostrożności i w spokojnych momentach nosiłam ją po prostu wrzuconą do małego plecaczka. No, Oli nosił)
- Karty pokładowe na loty Norwegianem i na pierwszy lot Air Asia – później korzystaliśmy już wyłącznie z aplikacji Air Asia, przez którą robiliśmy odprawę i kupiliśmy ostatni lot. Mega wygodne!
A tak wygląda plecak, który waży 9,7 kg.
No dobra, to gdzie jest haczyk?
Na początku trochę obawialiśmy się, że za każdym razem na lotnisku będą nas ważyć i będziemy bawić się w ubieranie wszystkiego na siebie, ale nic takiego się nie wydarzyło. Zostaliśmy zważeni tylko raz (na osiem odpraw), w Yangonie, i kiedy plecak Oliwera zamiast 7kg okazał się ważyć 11 – pracownik Air Asia poklepał go po ramieniu niczym nauczyciel niezbyt pojętnego ucznia i wyrzekł litościwe „it’s okay”. Pozostałe siedem razy niknęliśmy w tłumie przewożącym pięciokrotnie większe bagaże niż dopuszczalny i prawdopodobnie mieliśmy najbardziej legitny bagaż ze wszystkich pasażerów.
Co z pamiątkami?
Ach, te pamiątki. Miało nie być pamiątek. A były smarowidła i naturalne kosmetyki z Bali, kilka opakowań kawy, fatałaszki, grzechotki i przeszkadzajki do naszych gitarowych spotkań, potem doszło jeszcze kilka t-shirtów i taszki, czyli wyszło jak zawsze. Po 1,5 miesiąca uzbierał nam się 3-kilogramowy karton rzeczy i nadal nikt nas nie zatrzymał na odprawie (zmieściłam karton do plecaka i trochę zwiększyłam jego objętość). Mieliśmy w planach nadać to pocztą, bo obawialiśmy się, że Norwegian ma jednak nieco bardziej sztywne zasady i że w drodze powrotnej do domu mogłyby wyniknąć z tego problemy, ale jak rycerz na białym koniu, w Malezji zjawił się Adaś i użyczył nam swojego bagażu rejestrowanego, którego nie wykorzystał, bo sam… przyjechał tylko z plecaczkiem podręcznym. Nie możemy więc ocenić, jak Norwegian traktuje 3 kg nadbagażu, ale zgaduję, że też by się udało, bo znowu nikt niczego nam nie ważył, gdy odprawialiśmy się na lot powrotny. Te plecaki po prostu wyglądały podręcznie.
No więc da się! A po co? Ceny za bagaż rejestrowany w Air Asia wahają się w zależności od kursu, ale uśrednijmy cenę i załóżmy, że bagaż kosztuje 50 PLN za lot (a lecieliśmy liniami Air Asia 7 razy – podczas ósmego lotu Garudą bagaż byłby w cenie). Dołóżmy do tego 300zł różnicy między taryfą low fare (bez bagażu rejestrowanego) a low fare+ (z dodatkowym bagażem 20kg) w Norwegianie na każdy lot i mamy wynik – pakując się oszczędnie, zaoszczędziliśmy też w pieniądzach: 950 złotych – jak to mawia moja babcia – na lody.
Mam nadzieję, że komuś przyda się ten post. Warto spróbować ograniczyć bagaż nie tylko ze względu na koszty – posiadanie małego plecaka czyni człowieka mobilnym i szczęśliwszym. Obiecuję!