Przez większość dni zwiedzaliśmy Bali i Ubud na skuterze, ale były też dni, kiedy poruszaliśmy się wyłącznie pieszo. Wokół Ubud jest mnóstwo spacerowych, widokowych tras. Po przyjeździe swoje pierwsze kroki skierowaliśmy w kierunku zielonych pól otaczających miasto. Z głównej ulicy, Jl Raya Ubud, skręciliśmy w boczną dróżkę, przecisnęliśmy się przez wąskie przejście i pomaszerowaliśmy wzdłuż ryżowych poletek na północ.
Okolica była przeurocza! Oprócz kilku restauracji schowanych w cieniu drzew, po drodze mijaliśmy także liczne sklepiki z rękodziełem i szkoły jogi. Ludzie krzątali się wokół domów, ktoś jechał na skuterze, ktoś inny niósł kosz pełen warzyw. Ot, codzienność.
Zjedliśmy w Warung Bodag Maliah aka Sari Organic – jedzenie odrobinkę jałowe w smaku, ale świeże soki dały czadu.
Bardzo polecam tę trasę na dwugodzinną przechadzkę z Ubud, bo okolica jest przepiękna, można się zdrowo posilić i schłodzić pyszną mrożoną kawą na mleku kokosowym z dodatkiem ananasa. Brzmi awkward, ale jest niebo w gębie!
Kolejny spacer, który podjęliśmy, to standardowe „must-go” z Lonely Planet: Campuhan Ridge Walk. Głowy nie urywa, ludzi – jak wszędzie, gdzie Lonely Planet każe się pokazać – dużo, a mapa w przewodniku nieco rozmija się z realnym ukształtowaniem okolicy, zresztą bardzo słabo oznaczonej. W gruncie rzeczy przez chwilę było ładnie i zielono, a potem szliśmy wzdłuż pobocza ruchliwej ulicy, gdzie mijały nas duże samochody. Doszliśmy do wniosku, że pewnie nie do końca o to chodziło w tym spacerze i zawróciliśmy. Wszyscy miejscowi kierowali nas tam, skąd właśnie się cofnęliśmy, twierdząc, że to jest właśnie trasa Campuhan Ridge Walk, więc zrezygnowaliśmy z dalszego marszu, wróciliśmy tą samą drogą i poszliśmy na tempeh curry do Dewa Warung.
Ubud jest piękne i klimatyczne, ale mega warto zmienić klapki na adidasy i pokręcić się po zielonych „przedmieściach”. Wystarczy odejść zaledwie kilka kroków od głównej ulicy, aby poczuć się jak na wsi.