Styczeń jeszcze trwa, więc uznałam, że nie jest za późno, aby umieścić tu szybki przegląd minionego roku. Zdarzyło się mnóstwo dobrych rzeczy! Większość zdjęć w tym poście pochodzi z telefonu, bo choć jednym z moich noworocznych „rusz cztery litery i zrób wreszcie” jest porządek w zdjęciach na dysku, wciąż tego nie zrobiłam.
Po pięknym Sylwestrze w Tatrach i zaliczonej sesji, fajne rzeczy w 2016 roku rozpoczęły się od lutowego wyjazdu na Teneryfę, który okazał się strzałem w dziesiąteczkę! Pozwiedzaliśmy trochę, poplackowaliśmy, wystawiliśmy buzie do słońca. Teneryfa kojarzy się kurortowo, ale można ją ugryźć na sto różnych sposobów, my wybraliśmy auto, mapę i plecaki.
Wraz z nadejściem marca, nadeszły też coroczne, marcowe narty – znowu w Marillevie, tym razem bez Oliego.
Święta spędziłam z rodziną pod Turbaczem, skąd chyba zresztą mam jakieś zdjęcia z aparatu – ale w czeluściach chaosu. To były święta rekordowe, jeśli chodzi o liczbę osób, które się zjechały, było głośno, ciepło, rodzinnie i biało. Jak zawsze.
Wiosna we Wrocławiu wprawiła mnie w wyjątkowo dobry nastrój.
W maju stuknęło nam 5 lat po maturze. Z tej okazji spotkaliśmy się z kilkoma znajomymi z klasy E w pięknych, beskidzkich okolicznościach.
Czerwiec minął naukowo. Na początku lipca wyjechaliśmy z Chlebkami na żagle, które kiedyś uskutecznialiśmy każdego roku, a obecnie coraz częściej nie potrafimy zebrać się do kupy, bo urlopy, prace, obrony i szeroko pojęta dorosłość.
Zabraliśmy się za malowanie nowego mieszkania we Wrocławiu, w lipcu odbyłam praktyki w szpitalu w swoim rodzinnym mieście, leniuchowałam w ogrodzie i przez jakiś czas zajmowałam się najsłodszą dziewczynką pod słońcem.
Sierpień przyniósł ze sobą początek mojego najdłuższego do tej pory wyjazdu. Pewnego sierpniowego poranka tata odwiózł mnie i Oliwera na lotnisko w Krakowie, gdzie pożegnaliśmy się i rozpoczęliśmy naszą 10-tygodniową podróż, którą zaczęliśmy sami, a skończyliśmy z naszymi przyjaciółmi i moim bratem. (Raptem kilka zdjęć – bo jako że nie skończyłam jeszcze serii wpisów z tego wyjazdu, przedpremierowych pokazów nie będzie i resztę uzupełnię z czasem!)
Wróciliśmy do domu w połowie października – cali i zdrowi, z bagażem pachnidełek z Bali i nowych doświadczeń. Jesień przyniosła nowe mieszkanie i zmiany. Zima przyszła szybciej niż myślałam. Grudzień minął mi na nauce i montowaniu filmu rocznicowego dla rodziców, którego świąteczna premiera wzbudziła wiele emocji.
Święta spędziłam z ludźmi, których kocham i puf! 2016 dobiegł końca. Koniec roku uczciliśmy z Olim spacerem po Paprocanach, rundką w Wiedźmina i szampanem w śpiochach.
Jakieś wnioski z minionego roku?
Ludzie są najważniejsi!