Po pożegnaniu z Iriną i Sunset Beach, Milton podrzucił nas łódką na sąsiadującą wyspę, Kadidiri, gdzie mieliśmy spędzić noc lub dwie w Kadidiri Paradise, o którym najczęściej słyszeliśmy, zanim dotarliśmy na Togeany.
Kadidiri Paradise
Kadidiri Paradise to dość duży ośrodek z kilkoma domkami na plaży i kilkunastoma ukrytymi w głąb lądu. Było tam dużo obsługi, całkiem sporo osób (jak na Togeany), dostaliśmy domek, który – mimo że sam w sobie był o dużo wyższym standardzie niż u Iriny – zupełnie nie przypadł nam do gustu, był ciemny i ukryty gdzieś z tyłu, w wilgotnym ogrodzie. Czuliśmy się tam zupełnie anonimowo, totalnie inaczej niż u Iriny, po prostu jak w standardowym resorcie, gdzie nikt nie chce nikogo poznawać, a z miejscem tym nie kojarzy się prawdziwy, ciepły człowiek, tylko obsługa, recepcja, sprzątaczki. Czas spędzaliśmy głównie na brzegu, na którym urządzono fantastyczną kładkę z łóżkami, leżakami i hamakami i czekając na zachód słońca, czytaliśmy książki i snorklowaliśmy.
Ale zachody pierwsza klasa!
Black Marlin
Następnego dnia spakowaliśmy manatki i przerzuciliśmy plecaki przez płot do sąsiedniego ośrodka, Black Marlin. Mimo że to również był ośrodek z kategorii „większych”, był nieporównywalnie fajniejszy od Kadidiri Paradise. Panowała tam przyjemna atmosfera niespiesznego chilloutu, z głośników cały dzień sączyła się muzyka (mimo, że w większości ośrodków, prąd uruchamiany jest tylko na kilka godzin), a pokoje i domki były tak pięknie urządzone, że nie mogłam wyjść z podziwu. Drewno pomalowane na biało, cudownie zielone palmy, zaglądające przez okno do środka i ciepłe światło rzucane przez słońce – w Black Marlinie zakochałam się po uszy! Nie przyjechaliśmy tam jednak leniuchować, a nurkować – Black Marlin razem z Una Una Sanctum to dwa ośrodki wiodące na Togeanach prym w nurkowaniu. Poznaliśmy prześmiesznego instruktora nurkowania, Mikę, który był głównym powodem naszego przypłynięcia na Kadidiri, bo bez licencji open water diver, potrzebowaliśmy instruktora, aby zejść pod wodę z butlą, a tak się okazało, że chwilowo na całych Togeanach jedynym instruktorem był Mika. Mika to jeden z tych prześmiesznych ludzi, którzy zapadają w pamięć na długo i pojawiają się w naszym życiu wiele miesięcy później wspomniani w żarciku przy zwykłym, sobotnim śniadaniu.
Zrobiliśmy z Miką trzy zejścia, za trzecim razem dołączyła się do nas para z Niemiec. Podejście Miki do zasad nurkowania było co najmniej niefrasobliwe: jedno z naszych zejść trwało aż 72 minuty, a zeszliśmy na głębokość prawie 20 metrów (nie mając nawet licencji OWD, przy której i tak można zejść maksymalnie do 18, więc było to odrobinę lekkomyślne). Wypatrywaliśmy w niebieskiej toni rekinów i niestety żadnego nie spotkaliśmy, ale nic straconego. Jeszcze wszystko przed nami – chcemy koniecznie zrobić licencję OWD w najbliższym czasie. Już nawet prawie się złamaliśmy, gdy Mika namawiał nas na ukończenie kursu w Black Marlinie jeszcze podczas naszego pobytu, co ogromnie nas kusiło, ale nie przewidzieliśmy 250 euro dodatkowego wydatku.
Nurkowanie jest mega ekscytujące! Człowiek musi skupić się na tylu rzeczach, ale gdy już opanuje się podstawowe sprawy, oglądanie podwodnego świata jest niesamowicie relaksujące. Początkowo byłam wręcz przerażona, szczególnie kiedy łódź motorowa zatrzymała się pośrodku niczego – wokół nas morze ciągnęło się po horyzont, a pod nami była tylko niebieska toń. Bałam się zanurzyć w takiej przestrzeni, ale kiedy już wyskoczyliśmy z łódki, ogarnął mnie zachwyt i spokój.
Na głębokościach, na które się schodzi, wszystko jest niebieskie. Zapierające dech w piersiach zdjęcia kolorowego świata powstają przy użyciu lamp błyskowych, wydobywających barwy – co jest sprawą dość kontrowersyjną, bo żadne stworzenie na pewno nie odczuwa zbyt wielkiej przyjemności z walącego po oczach flesza i kłóci się to z moją ideą jak najmniejszej ingerencji w świat, który zwiedzam.
Jak wspominałam, niebiesko wszędzie. Wciąż pięknie!
Mimo że nasze zejścia pod wodę zapewne nie obfitowały w najbardziej niesamowite widoki na świecie i nie zobaczyliśmy żadnego rekina czy płaszczki, zachwyciliśmy się nurkowaniem i mamy ogromny apetyt na więcej. Zwierzęta nie przypływają na życzenie, wiele też zależy od pory i od stanu rafy. Na pewno będziemy planować kolejne podróże także pod kątem nurkowania i już po prostu przebieram nogami na samą tę myśl. A czas spędzony w Black Marlinie już zawsze przypomina mi się, gdy tylko słyszę Hotel California. Any time of year you can find it here! (Łezka w oku!)